Pogoda w zeszłą niedzielę zdecydowanie nie zachęcała do spacerów. Chłodno, ponuro, i do tego mżyło. Z drugiej jednak strony - deszcz oznacza mało ludzi w terenie, co z kolei daje szanse na ciekawe ptasie spotkania. Mając to na uwadze, ubrałam się ciepło, wzięłam lornetkę, aparat i ruszyłam do parku. A tam już od samego wejścia, przy głównej alei, ciekawa krzątanina - stadko bogatek wydłubujących ospałe owady ze szczelin okiennych stojącego tam rozlatującego się budynku:
Sikorkom towarzyszyły kowaliki, które wybierały co smaczniejsze kąski spod parkowej ściółki:
W pobliżu krzewów natomiast, kręciły się kosy:
A nieco dalej od alei żerowały kwiczoły i grubodzioby:
Po jakimś czasie, ruszyłam dalej w głąb parku. Kiedy tak szłam alejkami, deszcz przybrał na sile. Miałam już wracać do mieszkania, gdyż zaczęłam obawiać się o mój sprzęt optyczny, jednak po chwili przestało padać. I całe szczęście, bo chwilę później spotkałam tytułowych bohaterów niniejszego posta. Ale po kolei, bo zanim do tego doszło, przy kompleksie fontann "przyłapałam" brunatną wiewiórkę na wygrzebywaniu orzechów spod liści;):
Za fontannami, na jednym z drzew, zobaczyłam sójkę. Ptak strasznie skrzeczał, zapewne porozumiewając się z osobnikami gatunku, znajdującymi się w innych częściach parku, których odgłosy dochodziły z oddali. Poniżej fotki sójki (nad nią, na gałęzi, siedzi modraszka):
Na drzewach można było zaobserwować także grubodzioby:
I kiedy tak stałam i obserwowałam skaczące po gałęziach ptactwo, usłyszałam nad sobą znajome głosy. Szukam więc sprawców zamieszania i zaraz wielka radość - całe stado raniuszków, na drzewie tuż przy mnie. Wydawać więc by się mogło, że teraz już sprawa prosta - wyciągam aparat i robię wspaniałą sesję zdjęciową. Ale niestety...maluchy niepłochliwe ale bardzo ruchliwe;). Chyba z godzinę łaziłam za całym stadkiem od drzewa do drzewa. Parę razy w okienku aparatu układało mi się wspaniałe ujęcie z udziałem raniuszka. Jednak już z momencie naciśnięcia spustu migawki, ptaka w kadrze już nie było...i tak całe przedpołudnie;). Mimo że fotek zrobiłam dużo, co najmniej połowa do skasowania. Ale taki urok fotografowania tych uroczych maluchów. Za to kiedy już uda się zrobić przyzwoitą fotkę, radość jest ogromna. Dodam jeszcze, że obserwowane przeze mnie stadko, było naprawdę spore, chyba z kilkanaście raniuszków, w tym zarówno odmiany jasnej jak i ciemnej. Odmiany te najłatwiej jest odróżnić po upierzeniu głowy - raniuszki ciemne mają po obu stronach głowy szerokie czarne pasy, ciągnące się mniej więcej od oka do tyłu głowy, natomiast głowa raniuszków jasnych jest biała, przez co te ostatnie wyglądają jak takie małe parkowe duszki. Poniżej fotki z raniuszkowej sesji zdjęciowej:
(odmiana ciemna, z czarnymi paskami na głowie):
(odmiana jasna z białą głową):
(ciemny na górze, jasny na dole):
(odmiana ciemna):
(odmiana jasna):
Dodam, że do tej pory nie mogłam zrozumieć, dlaczego w różnych ptasich opracowaniach napisane jest, że raniuszki ciemne są bardzo rzadkie w Polsce, skoro ja spotykam je w zasadzie w każdym raniuszkowym stadzie kiedy spaceruję po parku. Wreszcie trafiłam na wyjaśnienie, że owszem, raniuszki te są rzadkie, ale nie dotyczy to Dolnego Śląska, gdzie ptaki te nawet gniazdują. No więc wszystko już jasne:). Poniżej jeszcze fotki z bliższego ujęcia:
(ciemny):
(jasny):
(ciemny):
(akrobacje ciemnego na gałęzi):
W wielu ornitologicznych mądrościach możemy m.in. przeczytać, że raniuszkom często towarzyszą różne gatunki sikor. Niedzielne spotkanie potwierdziło te spostrzeżenia, bowiem w stadzie raniuszków dostrzegłam sikorkę ubogą:
Bogatkę:
I były wśród nich też modraszki. Ale jest jeszcze jeden gatunek współwystępujący z raniuszkami. To mysikrólik, nasz najmniejszy krajowy ptak. Połączenie tych dwóch gatunków wielokrotnie obserwowałam w terenie. Przeważnie bowiem kiedy spotykałam stado raniuszków, zwykle towarzyszył im jakiś mysikrólik. Do tej pory w parku widywałam jednak tylko po jednym egzemplarzu tego drugiego gatunku, ale tym razem były to co najmniej trzy osobniki. Fotografowanie mysikrólików jest co najmniej tak samo (jeśli nie bardziej) frustrujące jak fotografowanie raniuszków. Ruchliwe to jak nie wiem co. W niedzielę myślałam, że dosłownie wyjdę z siebie, gdyż jednego z mysikrólików miałam właściwie na wyciągnięcie ręki, ale tak się wiercił, że fotki zrobiłam zaledwie przyzwoite. Oto te najbardziej sensowne:
(warto zwrócić uwagę na charakterystyczne duże czarne oczy):
(zdjęcie prawie atlasowe, gdyby ta mała gadzina nie wsadziła dzioba w iglaka;)):
(zabawa w chowanego; na głowie ptaka widoczna żółta "korona", od której wzięła się druga część nazwy gatunku (królik to nie od królika tylko od malutkiego króla). A przydomek "mysi", wziął się od niewielkich rozmiarów tego mysiego królika):
(oliwkowa barwa na grzbiecie):
Po jakimś czasie, cała mysikrólicza gangsta uciekła wysoko na drzewo. Wtedy już, robienie fotek tak małym modelom, zaczęło mijać się z celem. Mimo tego, załączam fotkę z dalszej perspektywy, gdyż na tym ujęciu udało mi się uchwycić dwa osobniki (drugi, mniej widoczny po lewej):
Po jakimś czasie ptasie towarzystwo się ulotniło, więc ja też udałam się do mieszkania. Kiedy wychodziłam z parku, przy Kozim Stawie usłyszałam ładny delikatny śpiew ptaka, którego nie mogłam rozpoznać. Melodia była bardzo miła dla ucha. Bardzo się zatem zdziwiłam, kiedy po dłuższych poszukiwaniach tego śpiewaka wśród gałęzi, wypatrzyłam pełzacza ogrodowego. Nie spodziewałam się po tym gatunku takiego ładnego śpiewu. Ptak siedział w nietypowej dla siebie pozie, bo zwykle, jak to pełzacz, pełza po pniu drzewa a nie siedzi i śpiewa. Poniżej fotki:
Tym samym, dowiedziałam się nowej ciekawej rzeczy na temat tego, jak sądziłam, dobrze znanego mi gatunku. Ale to są właśnie są uroki birdwatchingu - nigdy nie można być pewnym, że o ptakach wie się już wszystko...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz