Dzisiejszym postem zaczynam serię wpisów z naszej niezwykłej ornitologicznej wycieczki nad Jezioro Nezyderskie w Austrii. Miejscówkę tą znalazł, oczywiście, Mąż:). Pojechaliśmy tam 27, a wróciliśmy 30 kwietnia. Jezioro Nezyderskie leży na granicy Austrii i Węgier, przy czym zdecydowanie większa część znajduje się w Austrii. Jak możemy przeczytać w wikipedii, południowe tereny jeziora chronione są przez parki narodowe - węgierski i austriacki. Cudowne są też okolice jeziora, gdzie znajdują się rozległe łąki i polany. W sąsiedztwie jeziora można pozwiedzać także mniejsze zbiorniki wodne, jak również pastwiska wraz z jeziorami solnymi (niesamowite miejsce, o którym napiszę w późniejszym poście). Nie ukrywam, że naszym głównym celem było odnalezienie dropi, największych latających ptaków na świecie:). Zatrzymaliśmy się w pięknej miejscowości Illmitz, w uroczym hotelu, Illmitzerhof, po wystroju którego od razu można było się domyślić do jakiego rodzaju turystów głównie jest adresowany. Ściany w recepcji obwieszone były bowiem fotografiami różnych gatunków ptaków, a półki uginały się pod ciężarem ornitologicznych broszurek informacyjnych. Oczywiście, w języku polskim żadnych nie było ale i po angielsku daliśmy radę. W dniu przyjazdu byliśmy jednak trochę zmęczeni, więc ograniczyliśmy się do wieczornego spacerku po mieście i krótkiego wyjazdu nad brzeg jeziora. Samo Illmitz jest zaciszne i śliczne, a w czasie jego zwiedzania można wsłuchiwać się w dochodzące z zewsząd głosy najrozmaitszych ptaków. Po prostu cudnie, to właśnie miejsce idealne dla każdego obserwatora ptaków. Spacerując po centrum natknęliśmy się na bociana białego na gnieździe:
Po zwiedzeniu miasta i zjedzeniu obiadokolacji, wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy nad brzeg jeziora (bo pieszo trochę tam jednak było daleko). Kiedy wyjechaliśmy z miasta, na poboczu drogi co jakiś czas zaczęły pojawiać się takie oto tablice:
(uwaga rodziny gęsie na drodze)
Pomyśleliśmy, no dobra, napisali, więc będziemy uważać. Jednak im bliżej jeziora, tym bardziej przekonywaliśmy się, że ostrzeżenie na tablicy było jak najbardziej uzasadnione. Na drodze zaczęła się "inwazja" gęsi z młodymi. Ptaki były wprawdzie ostrożne i nie wybiegały za bardzo na jezdnię, ale mimo to jechaliśmy bardzo powoli. Wszak wśród gęsi były też młode, a kto wie co takim szkrabom może strzelić do głowy. No więc jechaliśmy sobie powoli i cykaliśmy z samochodu fotki tym pięknym ptakom. Przyznam, że jeszcze nie miałam okazji oglądać piskląt gęgaw, więc tym bardziej cieszyłam się, że mogę zobaczyć je z tak niewielkiej odległości:):
Jakie to puchate, tylko wziąć i spucyć;):
Tej pani gęsi wyraźnie obrodziło młodymi:
Czujny dorosły przed przejściem przez drogę. Wszak ktoś musi przeprowadzić maluchy:
Pisklaki kompletnie nie zwracały uwagi na ludzi:
Za to rodzice byli niezwykle czujni, gotowi mocno podziobać intruza gdyby zbyt mocno zbliżył się do młodych. Na szczęście nie musieliśmy wysiadać z auta, a dobre przybliżenie aparatów pozwoliło na robienie fajnych fotek bez konieczności opuszczania samochodu:
I tak sobie jechaliśmy, zatrzymując się co chwilę i robiąc fotki kolejnym napotykanym rodzinom gęsi:
Już coraz bliżej jeziora:
Nad samym jeziorem piękne widoki w świetle zachodzącego słońca. Jakkolwiek wszystko wyglądało tu sielankowo, to trzeba przyznać, że wiało tam tak strasznie, że musieliśmy założyć kurtki i kapuzy na głowy. Tym bardziej, że wiatr był dość chłodny:
Czuliśmy się tam trochę jak nad morzem. A obok nas przechadzał się mazurek i pliszka siwa:
Kiedy już poczuliśmy się zbyt mocno wywiani, postanowiliśmy wrócić do samochodu. Na chwilę jednak zatrzymaliśmy się jeszcze w małym porcie nad jeziorem, gdzie - a jakże - również były gęgawy:
To jest świetne - gęsia brygada szturmowa:):
To dla rodziców była niewątpliwie skomplikowana i stresująca akcja - bezpiecznie przeprowadzić całą gromadkę z jednej strony jezdni na drugą. Ale wszystko wspaniale się udało. Gęsi nie są tam bowiem niepokojone; turyści szanują bowiem przyrodę, a miejscowi...cóż, chyba już się przyzwyczaili i nie zwracają uwagi na tłumnie wędrujące gęgawy:
Zapraszam też do obejrzenia krótkiego filmiku z gęgawami:
Jeszcze parę ujęć...:
...i wracamy do hotelu. Po drodze jednak zatrzymaliśmy się nad jednym z przydrożnych niewielkich stawów, gdzie zaobserwowaliśmy parę hełmiatek. O spotkaniu z tymi kaczkami w Wielikącie pisałam tutaj: https://perkozowa.blogspot.com/2018/07/hemiatki-legowy-skarb-wielikata.html
(na dalszym planie śmieszka)
Ten przystanek okazał się dla nas bardzo owocny. Nad brzegiem tego jeziorka spotkaliśmy bowiem dwóch birdwatcherów z Polski, którzy powiedzieli nam...gdzie szukać dropów:). To niesamowite, bo, jak wspomniałam wcześniej, zobaczenie tych ptaków było głównym celem naszej wycieczki. Z tym, że nie bardzo wiedzieliśmy, gdzie tych ptaków szukać. I właśnie się dowiedzieliśmy, że ich stała miejscówka znajduje się w Andau, niedaleko granicy z Węgrami. Birdwatcherzy powiedzieli nam, że kiedy już będziemy w Andau i zobaczymy samochody ustawione pod drzewami przy drodze, to będziemy wiedzieć, że dobrze trafiliśmy. Jeden z naszych nowych znajomych powiedział, że on często przyjeżdża nad Jezioro Nezyderskie i dropy zawsze są w swojej stałej miejscówce. Bardzo się ucieszyliśmy, bo już wiedzieliśmy gdzie pojedziemy nazajutrz. Ale o tym będzie w następnym poście:). Na zakończenie niniejszego jeszcze wieczorna fotka Illmitz:
Dodam jeszcze, że tego dnia usypiał nas tajemniczy głos uszatki dobiegający spośród drzew nieopodal naszego hotelu...
Jeziora zdecydowanie są piękne! Najbardziej chyba podoba mi się to, że spokojnie i bezpiecznie można popływać sobie kajakiem. Oczywiście w miejscach do tego wybranych. Nie trzeba też wiele inwestować, bo kajak można wypożyczyć, ale kamizelki asekuracyjne w razie czego zawsze warto mieć swoje. Wiecie, jakie najlepiej sobie wybrać?
OdpowiedzUsuń