Zaraz na początku Nowego Roku, wybraliśmy się z Mężem i Małą do Bielawy. Na tą wycieczkę skusiły nas pojawiające na ornitologicznych portalach informacje o bytujących na tamtejszym zbiorniku nurach - czarnoszyim i rdzawoszyim. Dla nas to wielka gratka, bo jeszcze żadnego nura na żywo nie widzieliśmy. Więc, zapakowaliśmy się w samochód i pojechaliśmy. Sama Bielawa urodą nie grzeszy, niemniej jednak, znajdujący się na obrzeżach miasta zbiornik, jest bardzo malowniczy. Jego rozmiary są jednak niewielkie. Zdziwiliśmy się, że na takiej małej powierzchni i w sumie na mało atrakcyjnym terenie zatrzymały się nury i to dwóch różnych gatunków. Niemniej jednak, kiedy my tam przybyliśmy, okazało się, że nurów już nie ma. Myślę, że to za sprawą pogody. Obserwacje tych północnych gatunków były zgłaszane w czasie dość dużych mrozów, natomiast podczas naszej wizyty (pomijając dość mocny wiatr), było stosunkowo ciepło i nawet trochę świeciło słońce. A jak słońce to i dużo spacerowiczów, a jak dużo spacerowiczów to, niestety, zero nurów. No, cóż, może innym razem. Na pocieszenie, w uschniętych trzcinach przy brzegu, zaobserwowaliśmy kokoszkę. Cieszę się z tej obserwacji, bo ptaków tych nie spotykamy zbyt często:
Na samym bajorku zimowy standard - łabędzie nieme (w tym jeden młodociany), krzyżówki oraz łyski:
Jak wspomniałam, zbiornik w Bielawie nie jest duży, więc przejrzenie jego wód zajęło nam kilkanaście minut. Pewnie posiedzielibyśmy tam nieco dłużej, bo jest tam ładnie i są ławeczki, niestety, wiatr nas wykurzył. Idąc w stronę samochodu, w zaroślach na brzegu, zaobserwowaliśmy grupkę czyży:
(na zdjęciu - samiec; tylko jednego udało mi się jakoś sfotografować)
Zerknęliśmy jeszcze na drugi koniec zbiornika w nadziei, że może jednak jakiś nur gdzieś się tam ukrywa...ale nie, to krzyżówki i łyski, zmierzające w stronę kaczkomatu i kłębiących się na brzegu spacerowiczów. Dobrze, że jest tam ten kaczkomat. Dzięki temu, ptaki wodne zimujące w Bielawie mają okazję zjeść coś innego, niż tylko to pieczywo i pieczywo, które nieustannie serwują im ludzie, do których nie dociera, że jest ono dla ptaków szkodliwe (grrrr):
Wracając do Legnicy, na jednym z pół zobaczyliśmy kilka myszołowów. To był prawdziwy przekrój przez szaty tych uroczych drapoli. Niesamowite, jaka wśród tego gatunku występuje tzw. zmienność (chodzi o różne warianty upierzenia). I tak, wśród napotkanych przez nas myszaków, zaobserwowaliśmy najczęściej spotykaną (przynajmniej przez nas) odmianę, czyli ciemno upierzonego ptaka z rozjaśnieniem na piersi:
Był też ciekawy myszołów z "krawatką". Myślałam, że może to myszołów włochaty, ale po konsultacjach okazało się, że jednak zwyczajny (a już mi się wydawało, że nauczyłam się dobrze odróżniać te dwa gatunki;)):
I myszołów odmiany jasnej; ten to w ogóle wygląda jak osobnik odrębnego gatunku. Ciekawe ilu początkujących ptasiarzy się nabrało...:
To tyle z naszej bielawskiej wycieczki. Nury wciąż pozostają na liście ptasich życzeń, ale i tak fajnie było się przejechać i poznać ciekawe miejsce jakim jest zbiornik w Bielawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz